MAGDA SZABÓ
„ZAMKNIĘTE DRZWI”
(TŁ. KRYSTYNA PISARSKA)
BONA, KRAKÓW 2013
Zaczyna się od chustki. Od takiej, która skrywa głowę
Emerenc i która nigdy nie spływa z jej włosów. Właściwie nikt mnie wie, jakie
ma włosy, bo chustka przykrywa je szczelnie. A to dopiero pierwsza tajemnica
Emerenc. Są ich setki, może nawet tysiące. Kolor włosów, to czy rodzeństwo o
którym opowiada jest prawdziwe, czy powstało w jej głowie, czy okradła Żydów,
uciekających po wojnie z mieszkania, które teraz zajmuje, a także, jak wygląda
jej mieszkanie. Bo Emerenc nigdy nikogo nie wpuszcza za próg, zawsze ma
zamknięte drzwi. I od strony podwórka snują się domysły, przypuszczenia, bajki,
opowieści, co jest po tej drugiej stronie, skąd unosi się tylko zapach środka
dezynfekującego. Skarby? Martwy człowiek? Łupy wojenne?
Jednego pewni są wszyscy na całej ulicy – musi być tam
czysto. Emerenc bowiem jest sprzątaczką, dozorczynią i dba o porządek
dzielnicy. Poznajemy ją, gdy pisarka Magda chce ją przyjąć do pracy u siebie w
domu. Zdawałoby się, że to Emerenc powinna prosić o posadę. Tymczasem ona
przychodzi na spotkanie, wysłuchuje, co Magda ma do powiedzenie i znika robić
rekonesans. Sprawdza pisarkę, jej męża i ich dom – słucha ludzi, słucha ulicy,
żeby wiedzieć, czy chce się podjąć tej pracy. Po jakimś czasie pada słowo „Tak”
i zaczyna się swoisty taniec dwóch kobiet, który raz jest walcem, gdzie sunie
się po parkiecie trzymając za ręce, a raz tangiem, które wyrywa serce i
sprawia, że każdy partner patrzy w zupełnie inną stronę i walczy z tym drugim.
Magda opowiada nam Emerenc. Opowiada nie koloryzując, nie
ukrywając zmarszczek, nie ukrywając kłótni i tego, że odkąd kobieta pojawiła
się w ich domu, zaczęła nim rządzić i dopasowała do swoich stóp, dłoni, serca. Opowiada
nam, jak nie mogły się dogadać i jak świat zawsze stawał po stronie Emerenc. Wtedy,
gdy Magda wydała dyspozycje, by na obiad zrobić zupę śliwkową, a Emerenc
zrobiła mięso, wtedy, gdy Emerenc wyśmiewała pracę pisarza, jako nie-pracę i
również wtedy, gdy Magda i jej mąż znaleźli psa, wzięli go do siebie, a on w
jednej chwili stał się psem gosposi. I to ona nadała mu imię – Viola. I to imię,
jak wszystko w życiu Emerenc, okazuje się znaczące. Każdy krok, który stawia ta
kobieta to krok dokądś. Zostawia za sobą ślady stóp, a każdy z nich wypełnia
się jakąś historią. I dopiero potem, za dzień, dwa, albo za kilka miesięcy,
okazuje się, że Emerenc zrobiła coś, bo po prostu inaczej się nie dało. To
historia o tym, jak jedna kobieta naucza drugą życia. I o tym, jak ta młodsza,
Magda, początkowo nie przyswaja wiedzy, opiera się, walczy. A w końcu kapituluje
i dostaje w tej jednej drobnej, acz silnej kobiecie, całą miłość świata. Ale
też całe jego cierpienie.
Do tej pory nie miałam okazji zaglądać w głowę Magdy Szabó.
To moje pierwsze z nią spotkanie i od razu takie oko w oko, takie serce w
serce. To książka, która wstrząsa, która tnie kartkami po dłoniach do żywego
mięsa. To głęboko psychologiczna proza, pełna uczuć, pełna emocji, kipiąca
złością, ale też filozoficznie obmyślaną zgodą na świat. To książka o relacjach
mistrz-uczeń, w których trzeba zdać się na nauczyciela, oddać mu się ślepo i
wierzyć, że nie powiedzie nas na manowce. To książka o trudnym uczuciu, które
wymaga pracy i siły, by przetrwać.
Na wszystko, co się dzieje w tej powieści, patrzymy oczami
Magdy, więc niejednokrotnie złościłam się na zuchwałą Emerence. Niejednokrotnie
podejrzewałam ją o jakieś złe uczynki, o myśli, co się wiją jak węże, a potem
spuszczałam oczy ze wstydem, stojąc obok skruszonej Magdy. Bo Emerenc „była dla
wszystkich przykładem, dla wszystkich pomocą, wzorem, z kieszeni jej
wykrochmalonych fartuchów wyfruwały z szelestem niczym gołębie płócienne
chusteczki i cukierki w papierkach, była królową śniegu, poczuciem
bezpieczeństwa, latem pierwszą czereśnią, stukotem kasztanów jesienią, zimą
gorącą dynią, a wiosną pierwszym pąkiem na żywopłocie: Emerenc była czysta i
nienaruszalna, ona była nami wszystkimi, tymi najlepszymi, jakimi zawsze
chcieliśmy być.” [s.191] Ta pomarszczona staruszka która w dłoniach może unieść
pół świata, została jedną z moich ukochanych postaci w literaturze. Nie od
razu, bo nie da jej się lubić od razu – trzeba ją obejść dookoła kilkadziesiąt
razy, obwąchać i poznać choć jeden z sekretów. Trzeba na własnej skórze przekonać
się, że zamknięte drzwi są zamknięte nie bez powodu. Ale gdy już pozwoli nam zajrzeć
przez dziurkę od klucza, gdy podzieli się swoim uczuciem, jak jabłkiem, to nie
ma odwrotu. Idziemy za nią jak pies, skamlemy cicho pod jej drzwiami – rzuć nam
okruch spojrzenia, daj siłę, której masz na jednego człowieka aż nadto…
[Książkę otrzymałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Bona]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz