JOANNA ROLIŃSKA
„ROZMOWY O DZIECIŃSTWIE”
G+J GRUNER+JAHR POLSKA, WARSZAWA 2013
Obtarte kolano, ale w ręku wielka kolorowa piłka.
Dźwięk odbijającej się od chodnika zabawki.
Głosy dzieci rzucających ją do siebie.
Słyszane nawet zza zamkniętego okna.
Gwar.
Śmiech.
I dużo radości.
Tak zapamiętałam to, co działo się w moim dzieciństwie. Jako
ciąg biegów z przeszkodami i wielkiej satysfakcji, że jest się pierwszym na
mecie. I że biegnie się zawsze z kimś. Z koleżanką, która ma kolorową wstążkę
we włosach. Albo z kolegą, który jest najlepszy w kręconkę, mimo że to
dziewczyńska zabawa.
Joanna Rolińska zapytała czternaście osób ze świata kultury
i sztuki, jaki dźwięk ma ich dzieciństwo, jakie skojarzenie wywołuje słowo
zabawa, kto pierwszy był na mecie w ich wyścigu.
Wyobrażam sobie zakłopotanie, które czuje Józef Hen,
opowiadając, że pisał jako dziecko opowiadania do gazety – to była historia o
meczu tenisowym, a on znał mecz tylko ze słyszenia, nigdy go nie widział i
kazał w finalnej scenie mistrzostw grać mężczyźnie przeciwko kobiecie…
Wyobrażam sobie lekki uśmiech na twarzy Józefa Wilkonia na
wspomnienie pierwszej skórzanej piłki, którą zobaczył w wieku szesnastu lat. A Wanda
Chotomska na pewno śmieje się do rozpuku, wspominając swoją babcię, która
przychodziła do niej bawić się w Czerwonego Kapturka – wilkiem była marchewka
nabita na widelec, z dużym ogonem czyli natką – na końcu zabawy wilk zostawał
pożarty. Marek Nowakowski pewnie z tęsknotą wspomina swoje zabawy w
wypełnionych wodą gliniankach, z których największą nazywało się na podwórku
Oceanią. A Maurycemu Gomulickiemu z kolei krzaki nadwiślańskie zamieniały się
dżunglę, a jakiś plac budowy w marsjańskie miasto – gdy tylko do zabaw zaprosił
wyobraźnię.
I widzę też zadumane spojrzenie Joanny Papuzińskiej, która
opowiada jak na piąte urodziny dostała magiczną kredkę, która z jednej strony
pisze na czerwono a z drugiej na niebiesko. A teraz z piórnika wysypują się
mazaki z brokatem i gdy któryś spadnie i potoczy się poza zasięg rąk, to nie chce
się schylać, bo oprócz czerwonego jest przecież jeszcze zielony, niebieski i
złoty…
Urzekła mnie ta książka. Żadne inne słowa nie przychodzą do
głowy, pouciekały, gdy z zachwytem przewracałam kartki. Cieszyłam oczy reprodukcjami
starych pocztówek z motywem dzieciństwa z kolekcji Małgorzaty Baranowskiej.
Cieszyłam oczy portretami rozmówców (autorstwa Ryszarda Kajzera). Dotykałam
kredowego papieru. I miałam wrażenie, że czytam czyjś zeszyt sprzed lat. Taki,
w którym zbierało się informację o ukochanej piosenkarce, albo wklejało obrazki
ze zwierzętami. Obok pisało się notatki i obwodziło serduszkami, kwiatkami,
szlaczkami. Takie zeszyty pęczniały i były największymi skarbami. Wyjmowanymi
tylko wtedy, gdy miało się nowy wycinek z gazety, albo gdy przyszło jakiś
święto. Albo żeby wzbudzić zazdrość w koleżance.
To dzieciństwo, które widać w tej książce to dzieciństwo
dobre, mądre, szczęśliwe. Choć nie wolne od zagład i burz. Często wojenne, albo
powojenne. Czasem PRLowskie. Okraszone śmierciami. Ale za to po brzegi wypełnione
powietrzem, wyobraźnią i pewnością, że dzieci zawsze same muszą pokolorować swój
świat. Nie pomagały w tym komputery, gry video i telewizja. Trzeba było w sobie
znaleźć kolor niebieski na niebo. I mimo że, jak twierdzi Chotomska, dzieci nie
uczyły się tyle, co dziś, że mniej zadawano im do domu, były inteligentniejsze,
mądrzejsze, a przede wszystkim bardziej oczytane.
Bo to też książka o książkach – Rolińska pyta o ulubione
tomy dzieciństwa, o to, czego książki nauczyły Joannę Szczepkowską, Janusza
Szubera czy Sylwię Chutnik.
„Rozmowy o dzieciństwie” są dla mnie rozmowami o
przeszłości, o świecie którego już nie ma, a który wywołuje dreszcz przyjemności
w opowiadaczu i w słuchaczu. To dla mnie także książka-refleksja. O mijającym
świecie, kłębku gumy do skakania i konfrontacji dzieciństwa podwórkowego z tym „przedmonitorowym”.
Guma do skakania ewoluowała. Bo najpierw kupowało się w pasmanterii kawał
białej gumy do majtek – na metry. Im dłuższa była, tym silniejszą się miało
pozycję na podwórku. A potem nadeszły kolorowe gumy, zazwyczaj różowe,
poprzetykane srebrnymi nitkami, które były krótkie, ale ładne. I znów kto inny
miał władzę. Bo biała, długa guma stała się niemodna. Teraz wyglądam przez okno
– w te kilka cieplejszych dni - zupełny brak dzieci na dworze. Trawniki
otoczone wysokimi płotami, obok których jeszcze wyższy słup z tabliczką – przekreślony
pies, piłka i rower. Przekreślony świat, którego już nigdy nie będzie. „Rozmowy
o dzieciństwie” to taka ocalona pocztówka z najukochańszym widokiem, którą
można wkleić do albumu, chociaż nadpalił jej się róg i nigdy już nie będzie
można zobaczyć, czy w tym rogu świeciło słońce, czy płynęła chmura.
[Książkę otrzymałam dzięki uprzejmości wydawnictwa G+J]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz