MADHUR JAFFREY
„WŚRÓD MANGOWYCH DRZEW”
(TŁ. PAWEŁ LIPSZYC)
CZARNE, WOŁOWIEC 2013
Gdy Madhur się urodziła, dziadek posmarował jej język
miodem. To podarunek od przodka - dobra wróżba, która ma przynieść dziecku
słodycz w życiu. W przypadku Madhur Jaffrey ta miodowa przepowiednia się
sprawdziła. Dorastała w dziwnej wielopokoleniowej rodzinie. W dziwnej, bo w jej
domu mieszały się wpływy brytyjskie, hinduskie i muzułmańskie. Tygiel, w którym
wrze angielskie śniadanie i przekąska w
indyjskim stylu, w którym plączą się języki, w którym tolerancja to ważne
słowo. Ale zawsze najważniejsza pozostaje rodzina. To kilka domów, które są
jednym – rozrastające się na cała ulice pokoje, kuchnie, drzwi, których nigdy
nikt nie zamyka, sekrety, które nie dają się utrzymać, wujkowie, ciotki,
synowie i sylwetka dziadka, na każdym zdjęciu w centralnym miejscu. To rodzina,
która chwytając się za ręce, zdolna jest objąć cały świat. Jaffrey opowiada o
swoim małym kalejdoskopie, w którym obraca losy tej rodziny. Jest tam ojciec,
który pozwala jej na wiele więcej, niż powinien. Jest siostra, która jest
najpiękniejsza, ale chora. Są rodzinne pikniki, na które idzie się zawsze na
najwyższą górę w okolicy. Jest umiłowanie jedzenia – na przykład cukierków,
które sprzedawca robił ręcznie i za którymi Jaffrey w dorosłym życiu zjeździła
pół świata. Jest banda złożona z kilu kuzynów i Madhur, jako jedynej
dziewczynki. Jest jeden kuzyn, ten najulubieńszy, który umarł pogryziony przez
wściekłego psa. Jest szkoła dla dziewcząt, w której na egzaminach przerażona
Madhur dostaje do ugotowania indyjską potrawę. Jest wielbiony przez wszystkich wujek
Shibbu-dada, który wiedzie prym w rodzinie, pomimo że miejsce króla jest w niej
obsadzone przez dziadka. Jest nauka pływania w rzece, która nie przystoi dziewczynkom.
Jest nieustanna radość życia, nieustanna radość jedzenia, spacerów, zabaw,
kąpieli, bycia razem.
Ta książka w pełni zasługuje na pieczątkę „Dolce Vita” w
lewym górnym rogu. Bo to opowieść o ludziach, którzy odsuwają na bok wszystko,
co nie jest radością. Niewątpliwie pomaga im to, że są bogaci, że mają pozycję,
że należą do wyższej kasty kajashów - inteligentów, ludzi pióra i kałamarza.
Dzięki temu mogą wojnę widzieć tylko oczyma wyobraźni i słuchać o niej w radiu.
Dzięki temu mama Madhur może gotować potrawy tylko do połowy – bawić się
kuchnią, przyprawiać, czarować, a żmudną cześć procesu zostawiać służącym.
Dzięki temu mogą pozwolić sobie na kilka kompletów pięknych sari – każde na
inna okazję. I nawet rak, który przewija się na kartach tych wspomnień, okazuje
się nie-rakiem. To rodzina naznaczona miodem – mam wrażenie, że przez to te
wspomnienia są trochę zimne, że beztroski czas, o jakim opowiada Jaffrey, nie
został przez nią należycie doceniony. Że świeże mango, które było dla niej codziennością,
dla kogoś innego pachniałoby intensywniej. Że tym szczęściem, jakie mieli, można
by obdarzyć jeszcze kilka rodzin. Nie mniej jednak miło jest biec z Madhur nad rzekę
i zanurzać się w orzeźwiającej wodzie. Miło jest starować wraz z nią w
rodzinnym turnieju biegów ze związanymi nogami. Miło jest smakować na języku
lassi – orzeźwiający napój z jogurtu. Miło jest wraz z nią i kuzynem wymyślać
własny język. Miło jest po prostu otworzyć te książkę i pozwolić zadziać się
temu „słodkiemu życiu”. Poczuć miód na koniuszku języka.
W tym roku Madhur Jaffrey będzie obchodzić swoje
osiemdziesiąte urodziny. Za sobą ma beztroskie dzieciństwo i ciekawe życie –
wystąpiła w kilkudziesięciu filmach, napisała kilkadziesiąt książek
kulinarnych, głównie sławiących kuchnie indyjską i królowa Elżbieta II
uhonorowała ją Orderem Imperium Brytyjskiego. A ja jestem przekonana, że ta książka,
to taki prezent trochę dla siebie, a przy okazji dla świata. Trochę wspomnienie
czasu, gdy jest się dzieckiem i gdy jest najsłodziej w życiu. To powrót do
smaku mango, zanurzanych w lodowatym strumieniu. Do smaku łez, które lały się
rzadko. Do smaku pierwszej własnoręcznie ugotowanej potrawy.
To trochę przypomnienie, jak smakuje ten miód, którego już nie
ma – umarł dziadek, zniknął ulubiony hotel, rozpadły się najpiękniejsze sari… Ale
przecież wszystko wciąż żywe w jej głowie – spisane może przecież i mnie
osłodzić wiosenne popołudnie…
[Książkę otrzymałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Czarne]
Otrzymałam od wydawnictwa Czarne jeden egzemplarz książki
dla Was. Tym samym ogłaszam konkurs. Seria „Dolce Vita” to seria o radości
życia, o radości wspólnych posiłków, o smakach dzieciństwa. Moja córka Majka
uczy się teraz magicznej sztuki jedzenia, więc chciałabym, żebyście wymyślili
jakiś przepis specjalnie dla Niej. Potrawa ma być zdrowa, nie może zawierać
cukru i soli i małe rączki mają ją łatwo uchwycić – wszystkie inne chwyty
dozwolone! Najważniejsze, że ma być pyszna!
Czas start – konkurs trwa do 20 maja, 22 wybiorę zwycięzcę i
prześlę mu (na terenie Polski) egzemplarz „Wśród mangowych drzew”.
najgorzej, żeby mogła samo do buźki łapkami :)mój synek bardzo lubił knedelki twarogowe 50 g twarogu jedna bułka grahamka, 20 g mąki pszennej gruboziarnistej, 1 jajko, 1/4 szklanki mleka, tymianek, Bułki wysuszyć, a następnie namoczyć w mleku.
OdpowiedzUsuńDo wyciśniętych z mleka bułki dodać jajko, tymianek, roztarty twaróg (bez grudek), y oraz mąkę pełnoziarnistą.
Z powstałej gęstej masy gęstej uformować knedle, które należy gotować 20 min na małym ogniu w wodzie.( Można trochę wodę posolić ale moze być też bez z powodu tymianku)
Knedle najlepiej podawać, jako danie samodzielne np.z sosem owocowym lub według uznania smacznego :))
oj coś mój komputer dzis ma czkawkę :))
OdpowiedzUsuń