ELIF SHAFAK
„SUFI”
(TŁ.ANNA AKBIKE SULMINOWICZ)
WYDAWNICTWO LITERACKIE, KRAKÓW 2013
Przed sobą Pinhan ma miasto. Najpiękniejsze, najbardziej
kolorowe, zachwycające i fascynujące, miasto-tajemnica. Stambuł. Pinhan patrzy
na nie z góry, w dłoni trzyma jedyna rzecz, która łączy go z przeszłością –
gładką, lśniącą perłę. Drży ze strachu przez tym miejscem, przed nieznanym. Za sobą
zostawia inne życie – odwraca się na chwilę, by spojrzeć na siebie, na tego,
którego zostawił za plecami.
Gdy była mały, był chłopcem mającym w sobie energię, siłę i
moc dziesięciu sobie podobnych. Zawsze krzyczał najgłośniej i śmiał się
najdonośniej. To w jego głowie powstawały najdziksze pomysły i potrafił przekonać
do nich kolegów. Pewnego dnia szlaki ich zabaw poprowadziły do bractwa
derwiszów. Przez ogrodzenie jeden z chłopców zobaczył pięknego ptaka, którego
nie widział nigdy wcześniej. Ptak miał zawieszoną na szyi perłę, więc Pinhan, który
wtedy jeszcze nazywał się inaczej, zapragnął go złapać. Całą bandą przeszli
przez ogrodzenie, jednak ptak zdążył uciec. A Pinhan zdecydował, że w ramach
zadośćuczynienia, mogą okraść tekke z owoców. Zostali przyłapani na kradzieży,
jednak tylko Pinhan nie zdążył uciec – siedział wysoko na drzewie sam siebie łapiąc
w pułapkę. Przy pniu, na którym siedział chłopiec usiadł Durri Baba – zwierzchnik
owego bractwa. Gdy Pinhan spojrzał w oczy mężczyzny, wiedział z całą pewnością,
że już nigdy nie opuści tekke, że to jego miejsce, bo jest blisko tego
człowieka. Chłopiec zszedł z drzewa i nieśmiało zaczął zapuszczać własne
korzenie w bractwie. Zmazał przyjaciół, znalazł pracę, znalazł dom, znalazł
mistrza, którego pokochał całym sercem. Dostał imię Pinhan, które oznacza
tajemniczy, bo nosił w sobie historię, którą nie chciał się z nikim dzielić.
Dostał także jedną złotą radę – nigdy nie będzie umiał żyć tak naprawdę, jeśli nie
skonfrontuje się ze światem, jeśli nie pokocha, nie zostanie zraniony, nie
doświadczy uczuć wysokich do chmur i takich, co grzebią w ziemi. Dlatego postanowił
wyruszyć w świat, żeby odnaleźć samego siebie i zasłużyć na miejsce w tekke.
Na jego drodze stanął Stambuł.
Przyznam szczerze, że mam problem z ta książką. Elif Shafak
jest zafascynowana sufizmem, mistycyzmem, islamem. Ja sięgnęłam do encyklopedii
i pod hasłem sufizm przeczytałam, że to jeden z nurtów mistycznych w islamie i
że jest próbą osiągnięcia jedności z Absolutem. Ruszyłam dalej tym tropem –
najpierw mistycyzm, potem islam, Absolut – i coraz głębiej, głębiej, głębiej, a
tam nie było końca. Potykałam się co rusz o słowa tekke, sufi, derwisz, o
perły, o księgę, o modlitwy. Nie wiem o tej stronie ludzkiej duszy nic. To dla
mnie hasła, porozrzucane po świecie, na które czasem otwieram oczy. „Sufi” jest
przeładowany odwołaniami do obcej dla mnie kultury, sztuki, religii, do czegoś,
co jest jak zamknięta szkatułka bez klucza. Nie umiałam tej książki zgłębiać,
poznawać, oswajać.
Płynęłam nią co prawda po swojemu, bo to piękna historia,
pięknie opowiedziana. Czerpałam z niej jak z baśni, trochę tu, trochę tam,
wyłuskiwałam sobie poszczególne historie – o karle zakochanym w pięknej chorej
dziewczynie, o złodzieju, który żerował na ofiarach pożarów, o małej kulawej dziewczynce,
która spotkała białą mrówkę, o kobiecie, która zamówiła u jubilera pierścień ze
skrytką i o jej przerażającej tajemnicy… Tłumaczyłam sobie tę książkę na język
uniwersalny, na prawdy o człowieku jako takim. Wyszło mi z tego czytania, że „Sufi”
jest o potrzebie miłości, o poszukiwaniu samego siebie, o tym, że z każdej
poczwarki może wyfrunąć motyl, ale trzeba zapomnieć o tym, ze poczwarka jest
brzydka i mało pożądana. I jak spojrzałam na tę interpretację, zrozumiałam, jak
jest płytka, banalna, jak nie przystaje do bogactwa tego dzieła, jak słabo
wygląda przy fakcie, że Shafak dostała za nią Nagrodę Rumiego, przyznawaną najważniejszym
dziełom mistycznym.
Nie umiałam „Sufiego”
czytać dobrze – bałam się tej narracji, bałam się wiatrów wiejących z czterech
stron miasta, siedmiu staruch czuwających nad dzielnicą, karła, który zabijał i
wypychał ptaki, by dać im życie wieczne. Bałam się, że coś przeoczę. W
fontannie przebaczenia szukałam nie tylko złotych monet, ale podwójnego dna. W
zwykłym winie i świeczniku, stawianym na stole w karczmie dopatrywałam się
innego sensu niż skapujący wosk i słodki smak na języku. Nieustannie czuwałam,
żeby czegoś nie przegapić, jakbym była stróżem tej książki i musiała strzec jej
w dzień i w nocy. Choć piękna, wyczerpała mnie emocjonalnie, nie dorosłam do niej
wiedzą, nie umiałam znaleźć w niej wszystkich drogocennych kamieni. Była dla
mnie jak naszpikowana pułapkami – tu straciłam palec, tam kawałek ucha i rękę.
Próbowałam naczytać się, żeby rozumieć, nadążyć za prawdziwym sensem, ale byłam
wobec niej jak Dziecko stojące przez obrazem Picassa – dzieło wielkie,
kolorowe, piękne, fascynujące, ale nie do końca wiem, co jest na obrazie.
Przegrałam…
[Książkę otrzymałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Literackiego]
Ja doskonale rozumiem co czułaś, gdyż czasami mam to samo, kiedy sięgam po autorów nieznanych, albo po klasykę.
OdpowiedzUsuń