środa, 14 września 2011

W GŁOWIE HITMANA


HALLGRIMUR HELGASON
„PORADNIK DOMOWY KILERA”
(TŁ. JUSTYNA BURZYŃSKA)
SŁOWO/OBRAZ TERYTORIA, GDAŃSK 2010

Przed „Poradnikiem domowym kilera” broniłam się długo. Piękna, turkusowa okładka i prześmiewcza dłoń w gumowej rękawicy ułożona na kształt pistoletu nie kusiła. Raczej broniła wstępu. Bałam się, że Toxic, główny bohater, mnie postrzeli. Że nie uszanuje ram książki, wedrze się w mój świat i nie będzie przyjemnie. Że krew będzie kapać i wsączać się w strony, a ja już nigdy więcej nie przeczytam żadnego kryminału.
Dałam się jednak porwać całej reszcie Książek do czytania z wydawnictwa Słowo/Obraz Terytoria, więc nieśmiało otworzyłam też „Poradnik..” .
Toxic jest Chorwatem. Jest mężczyzną. Jest hitmanem czyli płatnym mordercą. Do szału doprowadzają go Taliańcy, którzy kradną wszystkie piękne kobiety i „Rodzina Soprano”, która fałszuje obraz prawdziwego kryminalisty. Ma dziewczynę – cycatą, zaokrągloną Munitę, piękne mieszkanie w Nowym Jorku, gdzie aktualnie mieszka i na co dzień pracuje w restauracji. A poza tym osiągnął swoisty rekord – potrójny sześciopak, co oznacza, że każda z sześciu wystrzelonych kul to czyjaś śmierć – bez żadnego pudła – dba o ekologię, więc stara się nie przysparzać ziemi dodatkowych, niepotrzebnych 130 decybeli, które niesie za sobą każdy strzał.
W wyniku dziwnych komplikacji i zabicia agenta FBI, musi uciekać ze Stanów – początkowo jego cel to rodzinne strony i Chorwacja, ale służby mundurowe na lotnisku zmuszają go niejako do zabicia w toalecie księdza, wskoczenia w jego sutannę i udania się w miejsce, które zapowiada wydrukowany bilet ojca Friendly’ego. 
Islandia.
Długie białe noce, zimno, przyjaźni ludzie, brak rozrywek, brak przemocy i absolutny brak płatnych morderców.
Przymusowy odwyk od zabijania to dla Tomislava szansa na nawrócenie i porzucenia ognia piekielnego, który już liże jego stopy. I to typowa komedia pomyłek z pomylonymi imionami i z trochę prymitywnym, a trochę inteligentnym humorem.
No i opis Islandii podany przez rodowitego Islandczyka (Helgason) ukrytego w skórze hitmana w stanie przemiany – już samo to wywołuje delikatny uśmieszek na twarzy (tak zwane „pod wąsem”) i krztuszenie się pitą do książki herbatą (w tej powieści jest ciągle tak zimno, że musiałam się dogrzewać).
Uwiódł mnie język. Mieszanka wulgaryzmów, prostactw i „potoku” (czytaj języka rynsztokowego pomieszanego z potokiem słów) z wzniosłymi, filozoficznymi rozważaniami i ironią. Poza tym Helgason bawi się imionami, przestawia głoski, naśmiewa się ze swojego języka ojczystego, każe Tomislavowi słyszeć wszystko inaczej, niż jest w rzeczywistości i tym samym dorabia podwójne dno. Piękna Islandka, która zaparła dech Tomislava to „Gunholder”, a małżeństwo, które przyjmuje Toxica w roli ojca Friendly’ego (!) u siebie w domu, ludzie rozkochani w Bogu i w piśmie świętym, mający swój program telewizyjny na temat wiary program nosi nazwę Amen) to w wykonaniu Toma „Goodmoondoor” i „Sickreader”.
A opis Gunholder to sama śmietanka toxicowego sposobu wysławiania się:
„Jej włosy to nie zwykły blond. Mają kolor świeżo wyjętego z lodówki masła, zanim zrobi się miękkie i żółte. Skóra wygląda na wyjątkowo miękką i białą, jak lukrowa polewa na idealnym, nietkniętym ciasteczku. Jej nos jest mały i lekko zadarty do góry, co przywodzi na myśl czubek włoskiego loda – tę część, która jako ostatnia wychodzi z maszyny i jako pierwsza trafia do ust. Jej oczy są lodowato błękitne, niczym niebieski powerade, usta pełne i mięsiste, czerwone i błyszczące jak sorbet truskawkowy.” [s.41]
Tyle tylko, że ja pod tym całym płaszczykiem widzę coś jeszcze.
Toxic brał udział w wojnie domowej w Chorwacji - na wojnie stracił rodzinę. I ciągle tę wojnę widzi, ciągle ją przywołuje. 
„Spędzam całe dnie na dokopywaniu się do mojej przeszłości, na szukaniu i czytaniu wojennych opowieści spisanych przez towarzyszy broni. (…) Nasza brygada straciła pięć żyć, sześć nóg, trzy ręce i kilka palców. To smutne, ale moi jednonożni bracia ciągle walczą o życie. Kuśtykają o kulach ulicami Zagrzebia czy Splitu, prosząc przechodniów o kunę lub dwie. Nasz rząd zupełnie o nich zapomniał, chociaż jego siła wciąż opiera się na ich martwych kończynach.” [s.100] 
I ja tu widzę Rambo – może i odległe skojarzenie, ale zawsze oglądając ten film (książki nie czytałam) myślę o tym, że najgorzej jest z wojny wrócić, nie na nią iść. I mam nieodparte wrażenie, że Toxic ma maskę, że pod płaszczykiem absurdu, ironii i obrazków z Islandii jest jeszcze ta druga warstwa, grzebanie w głowie i rozdarte bebechy. Tylko trochę schowane.

[Książkę otrzymałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Słowo/Obraz Terytoria]

4 komentarze:

  1. Mimo wulgaryzmów chciałbym przeczytać. Widzę że to ciekawa wartościowa ksiażak

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja od jakiegoś czasu mam ochotę na tą książkę. Zapowiada się świetna rzecz! ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Maya - ja też byłam pod wielkim wrażeniem - ktoś, kto ma tyle wyobraźni, żeby porównać nos do czubka loda, zasługuje na brawa!!!!

    Matyldo - warto, warto... ja się długo broniłąm, ale uległam absurdowi i językowi tej powieści!

    OdpowiedzUsuń