JOANNA FABICKA
„SECOND HAND”
WAB, WARSZAWA 2013
W Podlewie stoi pensjonat Second Hand.
Jego nazwa wyrysowana lampkami choinkowymi, zazwyczaj się nie
świeci, bo w pensjonacie mieszka Femi. Femi oprócz dziwnego
imienia, ma trzynaście lat, ale brak jej rodziców. Wychowują ją
dwie ciotki i trochę wychowuje ją Marlena. Właściwie nie wiadomo,
jakim pokrewieństwem są powiązane ich losy, bo ani Marlena, ani
ciotka Cecylia, niegdysiejsza gwiazda podlewskich i okolicznych
estrad, ani ciotka Edyta, karzełek, o krótkich nogach, wpadająca
od czasu do czasu w ciągi alkoholowe, nigdy nie zdradziły Femi
tajemnicy jej matki. „Po co ci to wiedzieć?” - pytają i próbują
zakołysać jej tęsknotę. A Femi w środku ma tak dużo napięcia,
że robi się zwarcie i padają żarówki i prąd się odwraca,
zawstydzony swą zbyt małą mocą. Femi ma przyjaciółkę Jovankę,
której ojciec pije. Zresztą w Podlewie piją prawie wszyscy. „Tu
nawet mleko matki i kupa niemowlaka walą gorzałą, ale co zrobić?”
[s.10] I ksiądz nie może sobie poradzić z wiernymi-niewiernymi,
którzy czasem nawet w kościele... W Podlewie mieszka jeszcze cała
gromada poharatanych przez życie – Bodzio, zakochany w Marlence i
bogu Jah, Niuniek, który kiedyś był ratownikiem na basenie, a
teraz ma działkę, na której wszystko rośnie w oszałamiającym
tempie. I jest też Róża, porzucana kolejno przez dwunastu
kochanków, z których nie kochała żadnego, a z którymi wszystkimi
się kochała.
To mikroświat wszystkich polskich
przywar, uprzedzeń, żalów, pretensji i strachów. Tu nie ma
miłości, tu jest tylko obowiązek. „Wiadomo: nieopierzeni
małżonkowie mają swoje prawa i muszą się wpierw wyszumieć,
wykochać, by później w spokoju krwi sobie, jak tradycja każe,
napsuć. [s.83] Nie ma wiary, jest tylko odliczanie pieniędzy dla
księdza, chodzącego po kolędzie. Nie ma nadziei, wszyscy dawno
zapomnieli, jak się stąd wyjeżdża i nie wraca.
Ten second hand to nie tylko pensjonat,
gdzie kilkoro stałych gości prowadzi drugie życie – gdzie czasem
na tydzień przyjeżdża kobieta, co wypłakuje cały rok swojego
żalu, albo mężczyzna z garbem, który nie może się zakochać. To
także los kobiet, który nawet o tym nie wiedząc, grają w końcu
rolę swojego życia – występują w książce. „Wszystkie
kobiety z jej rodziny od pokoleń tkwiły w dusznym, wiecznie wtórnym
obiegu. To było życie zawsze drugiej świeżości, drugiego sortu,
które jak przymusowe, niechciane dziedzictwo przechodziło z matki
na córkę, z babki na wnuczkę, z siostry na siostrę.” [s.197]
Ta książka jest sklecona z oswojonych
słów, ze słów psich, wiernych. Ale ten pies to wielki brytan rasy
pitbul, który do Fabickiej się łasi i waruje u jej stóp, a
czytelników kąsa – dobiera się do szyi, wgryza w tchawicę i
powoli, literka po literce, zabiera dech, aż czytelnik zaczyna się
dusić i błaga o litość. Bo nie da się tej książki tak po
prostu przeczytać, ona się rozsiada w głowie i zamierza tam zostać
na dłużej, choć czytelnik usilnie próbuje wytrzepać tę fabułę
z głowy. Nic z tego – chodzi dreszczami po plecach.
A wszędzie o tym Almodovarze. Że
Fabicka to polski Almodovar. I że tak powiedziała Agnieszka
Holland. Zaczęłam czytać i najpierw go nie zauważyłam. Ale zaraz
potem ten kobiecy second hand dał się we znaki. Tak jak u mistrza
hiszpańskiego kina są kobiety – trochę pokraczne, jeśli piękne,
to smutne, jeśli kochane to przez szaleńców. Poobijane – czasem
na twarzy, a czasem na sercu. Większe od mężczyzn, mężczyźni
zawsze egzystują w cieniu. I gdy oglądam filmy Almodovara, zawsze
myślę „jeśli coś może pójść nie tak, to na pewno pójdzie”
- i tu też, jeśli kobieta biegnie, to na pewno upadnie, jeśli
idzie, to się skręci nogę w kostce, jeśli się zakocha, to
wybranek ucieknie z siostrą, jeśli będzie miała przyjaciółkę,
to inne dzieci będą ją szykanować za pochodzenie i trzeba będzie
wybrać – akceptacja większości, czy czyste sumienie, jeśli uda
się jej uciec z domu, w którym się dusi, to zostanie prostytutką,
by zarobić na chleb. Wszystkie ludzkie dramaty kumulują się w tych
kilku kobietach, jakie w Podlewie osadziła Fabicka. Osadziła w
Podlewie i upodliła, jak tylko wyobraźnia ją poniosła. A
najgorsze, że pewnie te kobiety wzięła z klatki obok, ze sklepu, w
którym kupuje marchewkę i z opowiadania przyjaciółki. Podlewo
może być wszędzie, bo cała Polska czyha na inność. „Pamiętaj
byś żyda, murzyna, pedała i kalekę całą swą patriotyczną
piersią nienawidził(...)” [s.221] I to okładkowe „brutalna
rzeczywistość Polski B” to jest zawężenie – ta rzeczywistość
wypłynęła już z B do A i do C i dalej, dalej, do końca
alfabetu... Tylko czasem jest w krawacie i stąpa po cichu. Po
wielkiemu cichu. Że się nie słyszy. Albo się nie chce.
[Książkę otrzymałam dzięki
uprzejmości wydawnictwa WAB, należącego do Grupy Wydawniczej
Foksal]